Brać


Drzwi balkonowe otworzyły się i do pokoju wpadł młody mężczyzna. Poprawił kurtkę, wytarł buty o wykładzinę i ruszył w kierunku drzemiącego pod stertą notatek kolegi.

- Jacek no, wstawaj, wstawaj- mówił, szturchając go coraz mocniej.

- CcccCo ? Muszę uczyć się do metafizyki klasycznej. Nigdzie z wami nie wychodzę- Odrzekł w półśnie.

Nic nie było w stanie go obudzić. Został pokonany przez stos notatek. Tą myślą skwitował swojego przyjaciela, a także ze świadomością, iż pomieszkuje u niego na dziko, postanowił wykorzystać chwilową nieobecność właścicielki mieszkania. Szybkim krokiem udał się w kierunku kuchni. Otworzył lodówkę i zachwycony tym, co w niej znalazł, zaczął wszystko, co tylko wpadło mu w ręce, układać na talerzu. Nagle za ogórkami kiszonymi coś dostrzegł.

-Dżem? Tylko coś dziwnie zapakowany… o, a może to mus z porzeczki w plastikowym woreczku.jak te, co Anka kupował z Moniką w sklepie z żywnością ekologiczną. Spoglądając na swoją zastawę pełną tłustego żarcia, uznał, że wzięcie musu będzie odpowiednim równoważnikiem dla jego sumienia.
Dysząc, opadł na łóżko koło kolegi. Nie minęło piętnaście minut, a cały bufet zniknął. Została tylko ta plastikowa saszetka z dziwną mazią w środku. Spojrzał na nią zmęczonym wzrokiem, ledwo dostrzegając ją zza pełnego brzucha.

- No to jeszcze to. Na moje zdrowie! Jednym chełstem wypił co do joty. I zasnął. Śniły mu się niestworzone rzeczy. Brama, wielka i jakby z miedzi. Wkroczył do środka. Tam ciemność, dźwięki harfy. Szum wody. Uderzenia kropli. Ciche szepty w oddali. Chciał się cofnąć, ale drzwi musiały się za nim zatrzasnąć. Przed nim i po bokach czarna pustka. I tylko te wszędobylskie, piekielne dźwięki. Poczuł, jak coś dotknęło jego stopy, sunąc po niej. Przerażony, runął przed siebie. Ledwo co, łapał powietrze w płuca. Nagle uświadomił sobie, że z kroku na krok dźwięki zaczęły narastać. Stanął, zaczął nasłuchiwać. Wtem coś złapało go za ramiona i powaliło na ziemię. Ciągnięty przez obślizgłe stworzenie, szamotał się z szaleństwa, które go powoli zżerało od środka. Strach sięgał zenitu. Stworzenie wydawało z siebie świszczące odgłosy, lecz w taki sposób jakby do kogoś mówiło.

Kolejne wrota otworzyły się. Poczuł na swoim karku chłód powietrza. Kurz drażnił jego nozdrza, wypełniając jego płuca. Potwór zatrzymał się. Wydał z siebie długi i przeraźliwy ryk. Jeden… drugi… trzeci. Zamilkł. Chwilę później salę, wypełniły donośne śpiewy i dźwięk trąb. Grających rytmicznie, w rytm uderzania jego serca. Jak gdyby, to była muzyka specjalnie napisana dla niego. Śpiewy starały się coraz głośniejsze. Oczy zaczęły go piec od unoszącego się pył, mocno mrugał nimi. Nagle wrócił. Znowu leżał koło zawalonego stosem notatek i piersiówką pod ręką kolegi, przytłoczony resztkami walającego się jedzenia i talerzem.

Usiadł, przetarł czoło rękawem koszuli. Wziął głęboki oddech i wstał. Otrzepał spodnie. Spojrzał zmęczony na Jacka. I uznał, że nigdy więcej nie będzie się zdrowo żywił.

- A jednak dobrze chłopaki mówią, że to szkodzi. – Skwitował przeżycia z ostatnich godzin i wyszedł tą samą drogą, którą tu przyszedł. Dowiadując się z karteczki wiszącej na lodówce, że zagrożenie ze strony starszej pani już dzisiaj nie nadejdzie. Za co może, być wdzięczny jej córce, mieszkającej w pobliskiej mieścinie. Udał się do studenckiego baru. Jak to potocznie nazywano, ponieważ można tam było dostać najtańsze piwo w mieście. Przy dobrym humorze właściciela, darmowy kufel. Zasiadł przy wolnym stoliku. Uznał, że po gorączkowej nocy, musi pobyć trochę sam. Po sześciu kuflach i jednym dodatkowym, dostanym po zwierzeniu się gospodarzowi z problemów sennych. Zasnął na ławie.

Lodowata posadzka, jakoby parzyła jego gorące od alkoholu ciało. Rozejrzał się dookoła. Mrok przysłonił świat. Wstał. Zrobił krok przed siebie. Potem drugi i trzeci. Wyciągnął przed siebie ręce. Odwrócił się dookoła. Zrobił kolejne trzy. Znowu wyciągnął drżące ręce. Poczuł chropowatość ściany. Świst za plecami. Odwrócił się. Zapach stęchlizny dostał się do jego nozdrzy. Czuł oddech tego czegoś na sobie. Czuł, jak jego ciało szykuje się do zwrócenia zawartości żołądka. Donośny męski okrzyk mężczyzn, oderwał jego uwagę od stwora. W orszaku krzyków i nawoływań ostrych i długich słyszał dudnienie wielu stóp. Dźwięki te jakby muzyka nachodziły na siebie, potem jakby spływająca woda z naczynia, by faliście jeden za drugi, zazębiając się swymi krańcami spływać w dół melodii, by zaraz być jak sztylet wbity w bok wroga, kończąc się jego długim i cichym dźwiękiem ulatującej duszy. Zaczynając się jakby kobiecą mantrą wypowiadaną w transie, jak gdyby była wirujące w locie piórem. Niechcącym dać się pochwycić przez jakikolwiek inny byt, który chciałby ocenić jego jakość.

Zasłonił twarz rękoma. Z emocji, nie mógł się poruszyć. Nastała cisza. Zza dłoni przebijały się lekkie czerwone światło lamp. Pomieszczenie jakby wirowało od gorąca, którego nie odczuwał. Nadal ledwo co oświetlone, dodało mu trochę otuchy. Wstrzymał oddech. Miał wrażenie jakby w pokoju. Znajdowało się trzech mężczyzn. Nigdzie ich nie widział. Czekał. Czekał, aż któryś z nich się poruszy. Stali jak posągi jak strażnicy u wrót pałacu. Pilnujący domu swojego pana. Nie to nie halucynacje jestem tego pewien- wyszeptał. Wyciągnął dłoń do przodu i poczuł, jak rozstępuje się przed nim ciężki dym. Jak przed jego stopami rozstępuje się światło lamp. Jak przed jego oczyma rozstępuje się ciemność i pojawia nieprzeniknione światło. Otwartą ręką, jakby w geście powitania skierował się ku światłu. W ostatniej chwili zza tego ujrzał czarną sylwetę mężczyzny. Zdawało się, jakby miał długie włosy lub kaptur spadający na jego szerokie ramiona, usadowione na długiej i smukłej sylwecie.

Miękkość materaca koiła strach. Nie wiedzieć czemu ciągle nic nie mógł dostrzec. Gdzieś koło niego słyszał głośny płacz przyjaciela. Błagał, by ten wstał, by się do niego odezwał, by cokolwiek powiedział. Tylko nie wiedzieć czemu ten nie chciał. Tak jakby nie czuł potrzeby rozmawiania. Starczyła mu sama myśl i słyszenie świata. Słyszał oddalające się kroki przyjaciela. Wsłuchał się w rytm swojego serca. Obraz coraz bardziej przejaśniał się i nabierał barw, ostrości. Wszystko to jakby puzzle złożone w całość dało spojrzenie na obraz przestawiający czas trzymany przez trzy męskie postacie. Młodzieńca, dojrzałego mężczyznę i starca wyrywających sobie z rąk glob ziemi. U ich stóp przeplatał się wielka i długa i czerwona żmija.

Tego wieczoru pożegnał się z Jackiem, ukłoniwszy mu się na pożegnanie w remie okna, zamykając je za sobą. Nikt nie wie, co się z nim później stało. Ponoć zostawił po sobie zaszyfrowaną wiadomość, którą odnaleziono po latach w pamiętniku kolegi, który dał mu schronienie. Ten nigdy nie zdradził jego tajemnicy ani istnienia skryptu.

Spodobała Ci się historia? Pozostaw po sobie pamiątkę w postaci komentarza i polub stronę na Facebook'u, aby być na bieżąco.

KLIKNIJ-> https://www.facebook.com/nadbystrzyckieklechdy/

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zagadka

EX SOULS

Przyjemne powroty