Zagadka

Słońce powoli zachodziło. Młoda pani detektyw, jak zwykle w tych godzinach, siedziała nad stertą papierów zagadek do rozwikłania. Nagle do gabinetu wpadł zdyszany chłopak. Zdyszany, wysapał niewyraźnie jakieś słowo.
– Mógł, by Pan powtórzyć?- zapytała ciągle zdziwiona jego przyjściem.
-P…po…potwory. U mnie w domu, po..potwory!- krzyczał z wybałuszonymi oczami.
- Jakie znowu potwory, może chce pan kawy? Usiądziemy i na spokojnie opowie mi Pan o tych potworach.

Ten przytaknął tylko głową i opadł na znajdujące się tuż za nim krzesło. Rozejrzał się powolnymi ruchami po pomieszczeniu. Ciemno- bordowe, wypłowiałe ściany, stare obdrapane meble
i zniszczony w iście w rosyjskim stylu dywan, wcale nie zachęcały człowieka w jego sytuacji,
do wyzwolenia w sobie jakichkolwiek pokładów szczęścia. Wręcz przeciwnie zapatrzony w jeden punkt poważnie zastanawiał się, czy w jego sytuacji, a jak trzeba nadmienić, nie była najlepsza, nie lepszym wyborem, byłoby strzelenie sobie kulki w łeb z broni, którą kupił, by za zaciągnięte
u wierzyciela pieniądze. W sumie zawsze marzył o posiadaniu własnej broni, na którą z resztą i tak nie byłoby go nigdy stać, ponieważ jego jedynym majątkiem, był stary dom po ciotce Brygidzie.
– Proszę to Pana kawa, a więc co to za dziwne stworzenia, o których Pan mówił? Ten wziął porządny łyk czarnej kawy, zamknął oczy, złożył ręce, jakby zaczął modlić się do Boga. – Wiem, jak to dla Pani musi wyglądać, naprawdę ja to doskonale rozumiem. Sam jak Boga kocham, jeszcze
te dwadzieścia cztery godziny, leżąc w łóżku dałbym sobie głowę uciąć, że coś takiego nigdy, ale
to przenigdy nie miało, by racji bytu.  Powiedział, wręcz załamany. – Ale , ja jestem pewny i wierzę własnym oczom. Nigdy, nie widziałem, czegoś tak dziwnego. Pozwoli mi Pani , opowiem wszystko ot momentu, gdy coś nagle wybudziło mnie ze snu.  Była już chyba druga nad ranem. Stało to się nagle i pierwsze, o ujrzałem były lecące w moim kierunku wielkie tomy ksiąg stojące na moim obszernym regale naprzeciwko mojego łóżka. Byłem w totalnym szoku. Latające książki! Gdy przetarłem oczy z mgły, która się na nich pojawiła. Kątem oka dostrzegłem rozmytej kobiecej jak sądzę sylwetki. Krzyknąłem do niej. Ta nagle ku mojemu zdziwieniu, przystanęła. Zobaczyłem tylko, jak tam otwiera usta, a tam istni jakoby się od zębów przemiana w wilka zaczęła. – Wszyscy święci ratujcie!- Wykrzyknąłem i nakryłem głowę rubinową pościelą. Odwróciła się w stronę drzwi. Nie wiem jakim cudem, bo nie dostrzegłem żadnego ruchu, musi zza nich, pojawiał się sylwetka rosłego mężczyzny. Ten nagle popchnął kobietę z całą siła, wprost na okno! Potem huk! Krzyk! Lecące szkło! I nastała cisza…. Turkot kół, śmiechy przechodniów, wiatr i przeciąg w pokoju. W szoku, telepałem się pod pościelą. Próbowałem zgłosić to na policję, ale nikt mi nie uwierzył.

Jedyne to co usłyszałem od policjanta to to, że picie absyntu dawno wyszło z mody i poleciłby
mi przerzucić się na jego narodowy trunek wódkę. Też trzepie, a ma się ponoć po mniej bardziej sprzyjające ludzkiej duszy wizje.
- Wie Pan….?
- Romuald Smith.
- Smith, czego dokładnie szukali? -  Zapytała powoli popijając napój.  Gdy ten mówił, ta zniechęcona przyglądała mu się. Trochę zbyt chudy, co od razu rzucało się w oczy. Marynarka wyglądała, jakby wisiała na strachu na wróble. Po rękach było widać, że ima się pracy fizycznej. I tak żywość
i rzucając się w oczy naiwność kilkulatka, nie pozwalały dać wiary jego słowom.  Gdy ten machną porywczo ręką w górę, z kieszeni wypadł mu mały notatnik i ołówek- Studiuje pan?
- Tak, tak. Ciotka pozostawiła mi całkiem niezły jak na osobę je stanu majątek, ale zołza całe życie żałowała mi uciechy życia.  Chciała nawet posłać mnie za karę do szkoły katolickiej, a wie Pani jak tam z luzem bywa wśród nauczycieli. Spięta na ostatni guzik reguła szkolna. A ja tego nie lubię. Szkołę skończyłem bo musiałem, na studia tak samo poszedłem, bo inaczej z ciotusi pieniędzy nie dostał bym ani grosza. Ani grosza nie przeznaczyła na to bym się dobrze wybawił w doborowym towarzystwie, a kobiety teraz na byle co nie polecą. Czasami trzeba to do jednej, to do drugie poza dobrym słowem w liściku coś dorzucić. Cóż los studenta, nie mieć pieniędzy. Już nie mówiąc,
że czasami lubię zagrać z kolegami w kości lub karty. - Niechętnie, lecz przyjęła to zgłoszenia. Gdy zamykały lokal, spojrzała, przewracając oczami na swoją sekretarkę, gdy ta wyrwała się
z zapytaniem, czy ten młody i jakże przystojny mężczyzna jeszcze się pojawi w tych progach. Obiecała, że jeszcze tego samego dnia przyjdzie do jego domu.

 A dom najmniejszy nie był. Fakt, wyglądał, jakby przeszło po nim stado mułów. Farba schodziła
z każdej belki drewna, a rynny, słabo trzymające się swojego miejsca, pobrzękiwały melodycznie. Gdy weszła po skrzypiących jak z horroru schodach. Zapukała sześć razy. I jeszcze raz i kolejny. Zawsze stukała do klientów trzy razy po sześć razy. Z ironii oczywiście. Dawali pracę lecz sami dosyć często zdawali się jakby z piekła rodem. Drzwi otworzyła jej Pani w podeszłym wieku. Gosposia z góry opłacana jak to podkreśliła prawie, by na wstępie przez nieboszczkę.  Niestety Pana Romualda nie było w domu, lecz przekazał gosposi, że Pani detektyw ma wolną rękę i może przeglądać wszystko co chce. Oczywistą kolejnością, było udanie się w pierwszej kolejności
do sypialni młodzieńca.  Niewiele zmieniło się tam od ostatniej nocy.  Tylko to, że luka po oknie została zabita deskami. Gdzieniegdzie widać było jeszcze ślady po brudnych butach. Ślady obuwia, zgodne były ze słowami studenta. Odwróciła się w kierunku półki. Rzeczywiście, patrząc powierzchownie, ciężko był się dopatrzyć czegoś wielce interesującego, były to głównie rozprawy teologiczne i tomiszcza książek o tematyce prawniczej. Gdy sięgnęła po jedną z książek z poezją Mickiewicza, okładka zaczęła zsuwać się z książki, a pod tą ukazała się druga. Pamiętnik. Podpisany Ann. Któż to mógł być? W środku do tylnej okładki było coś przyklejone. W plamie kleju jawił się kształt po małym kluczyku. – Cóż mógł otwierać? Podeszła do okna, wychodziło ono ma mały park przy jednej z zawiłych uliczek miasta. Na roztrzaskanej framudze okna nic nie dostrzegła nawet nici z ubrania włamywaczy. Wtem coś zaświeciło jej w kącie oka. Był to mały złoty guzik z inicjałami szwalni, w której wykonano ubranie. Wszystko to co udało jej się tam odszukać, a i nie tylko
to bo nie pozwolono jej wyjść bez choćby kawałka ciasta jabłkowego , zabrała do gabinetu. Wpierw mimo zasad zajęła się najmniej ważnym ,,dowodem” i oddała się swojej słabości do słodyczy. Następnie sięgnęła po pamiętnik. Z przeczytanej treści wywnioskowała, że to musi być pamiętnik cioci Żaka, jeszcze z lat młodości. Po za rzeczami mało istotnymi, w które młoda detektyw nie miała ochoty się zagłębiać, znalazła jeden bardzo interesujący wątek. Był on o imigrancie z Polski,
w którym jako dwudziesto paroletnia ówcześnie dziewczyna zakochała się bez pamięci. I jakże by jej się dziwić, z opisu wynikało, że był to bardzo przystojny mężczyzna, jasna cera, gęste ciemne włosy, szerokie barki. Z notatek wynikało, że spotykali się potajemnie, nocą w okolicznym parku. Znalazła nawet wzmiankę o kluczu. Miał otwierać kłódkę do serca jej ukochanego. Zaś miejsce, do którego dawał dostęp mieścić się miało. „Tam w oddali, za wielkim hukiem miasta, gdzie straszy w oddali,
na biało ubrana niewiasta, lecz tylko w nocy ja ludzkie oczy dojrzeć potrafią, lecz nim tam swoje nogi postawisz, wnet się przerazisz i drogę odmienisz” Czyżby klucz miał znaczenie czysto symboliczne? Co może być tam w oddali, jaki co może mieć związek z Mickiewiczem? Do środka jak zawsze o tak późnej godzinie jaka już nastała, z gorącą kawą weszła córka jej dobrej znajomej, którą zatrudniła jakiś czas temu. Uwielbiała czytać kryminały, więc i co ciekawsze sprawy, które przytrafiały się jej pracodawczyni budziły w niej fascynację. I o tę sprawę nie omieszkała zapytać. Gdy tylko wspomniano nazwisko poety i wiersz z pamiętnika, dziewczyna od razu skojarzyła wszystkie fakty. Zasugerowała, że może chodzić o jedną z ballad „To lubię” Po krótce opowiedziała fabułę i wskazała podobieństwa. Teraz już wszystko było jasne.

 Spojrzała na zdjęcie Anny i mężczyzny, który trzymał ją w objęciach. Na odwrocie był podpis obojga.  Droga na podmiejski cmentarz, rzeczywiście nie była zachwycająca. Zwłaszcza,
że samochód zepsuł się zaraz przy bramie cmentarza.  Nad ranem cmentarz powinien nabrać dla człowieka, walorów estetycznych, jednakże błoto pod nogami wcale nie kojarzyło jej się z czymś tego pokroju. Długo szukała odpowiedniego miejsca. Grób ani trochę nie przypominał tych amerykańskich. Był to typowo europejski nagrobek. Za nic w świecie nie wiedziała, jaki związek
z nim miałby mieć kluczyk.  Nagle cos pchnęło płytę zamykającą grób prawieżby na jej nogi. Wyszła z niego starsza kobieta z torebką pełną diamentów i innych drogich kamieni. Zaraz koło detektyw pojawił się ten sam mężczyzna jaki widniał na zdjęciu. Nawet nie zwrócił na nią uwagi. Powiedział tylko coś po rosyjsku. Zabrali torbę i uciekli. Gdzie? Znikli tak nagle we mgle, że nie była w stanie nadążyć za nimi wzrokiem.     

Gdy tylko udało jej się odpalić samochód, pojechała do domu Romualda Smitha. Nie było ani jego ani gosposi. Gdy weszła do kuchni zauważyła stojącą przy szarlotce różę i mały liścik spisany pospiesznie „ Droga Pani Detektyw! Żal mnie, że nie będzie nad dane prawdopodobnie się więcej spotkać. Dogadałem się z Ciotką, z resztą rodziny się nie wybiera postanowiłem się z nimi zabrać.
Z resztą nasza gosposia też. Olśniewającej Pani Detektyw, Romuald Smith.


Spodobała Ci się historia? Pozostaw po sobie pamiątkę w postaci komentarza i polub stronę na facebook'u aby być na bieżąco.
KLIKNIJ-> https://www.facebook.com/nadbystrzyckieklechdy/
                                                                                                                                 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Porcelanowa lalka

Bilet donikąd