Posty

Spacerowicze

Wertował kolejne strony książki, światło nocnej lampki grzało go po policzku. Czuł się jak na Saharze. Zmęczony ledwo siedział na chyboczącym się krześle. Rozmarzonym wzrokiem spojrzał przez szybę. Ludzie brnęli przez zaspy. Śnieg prószył drobnymi płatkami śniegu, które przyklejały się do okna. Nabrał powietrza w płuca. Powinno mu być zimno z powodu nieszczelnego okna, ale tak bał się terminu obrony, że dostawał gorączki na samą myśl o niej. Dlatego też zawiesił na czas nieokreślony imprezowanie, szalone eskapady po mieście bez odgórnie przyjętego celu, umawianie się na randki, stawiając na uczenie się. Jedyną odskocznią od tego wszystkiego były cykliczne wyjścia z dwójką jego znajomych Alvaro i Magdalenką. Zwykle ledwo się na nie wyrabiał. Pisanie o znanych grafikach i ich dokonaniach w jego dość wąsko ujętym temacie zabierało mu większość dnia. Powoli miał już dosyć ślęczenia przed komputerem i stukania w klawiaturę, ale wiedział, że nie ma wyboru. Miała to być jego pierwszy powa

Mała czarna

Otworzył powoli oczy. Krople deszczu spływały po oknie, mocne światło latarni odbijało się na ścianie. W pokoju panował przyjemny pół mrok. Od chwili kiedy się przebudził, znowu zaczęły miotać nim emocje poprzedniego wieczoru. Załamany, gapił się w kąt na świetlną smugę. Zygzak wyglądający jak linia bicia serca powoli schodziła coraz bardziej w dół. Z nim było podobnie. Czuł się tak samo dobity. Przetarł dłonią czoło, wziął głęboki oddech. Otulił się mocnej kołdrą i zamknął oczy. Usiłował wyobrazić sobie coś przyjemnego, ale nie mógł, obrazy samoistnie odtwarzały wczorajsze wydarzenia, jak w zapętlonym filmie, pokazując to coraz przykrzejsze momenty. Zdenerwowany, wstał nagle, odrzucając w bok kołdrę. Podszedł do biurka po przeciwnej stronie i złapał za kubek zimnej już herbaty. Pociągnął dwa łyki. Spojrzał przed siebie. Dawno nie był już tak wściekły na kogoś. Czuł się poniżony tym, że jakaś kobieta dyktuje mu warunki, że każe mu czekać na siebie, a nie chce stosować się do jego

Bilet donikąd

Lekki wiatr poruszał wstążkami przywiązanymi do słupków. Szare chmury, przelewały się jak mleko z jednej strony nieba na drugą. Tłum ludzi nerwowo z niepewnością przemieszczał się dookoła. Ludzie ze zdziwieniem spoglądali na siebie, chcąc przykryć jakąś maską emocje, które czuli. Nawet najprostsza droga, stała się kręta, gdy napotkali oni na niej swoje ułomności, przed którymi niezgrabnie wyginając się na błotnistej drodze, próbowali omijać. Zazwyczaj szli w grupkach. Przyszli tam by odwrócić na chwilę głowę od świata, który przepełniał ich bólem i rozpaczą, choć wstydzili się przyznać do tego, nie tylko przed sobą samym, ale i przed innymi. Najgorszą sytuacją, jaką byli w stanie sobie wyobrazić, było to, że ktokolwiek na świecie dowiedziałby się o tej chęć, odwrócenia się od takiego świata sprowadzając na nich upokorzenie. Wielka płachta materiału mieniła się na przemian kolorowymi pasmami. Wyglądała tak, jakby miała za chwilę unieść się w górę, jak dym z komina domu. Drewniane

Przyjemne powroty

Trawa uginała się pod stopami. Tumany szarych chmur pokrywały niebo. Otworzył bramkę. Wśród gęstego ogrodu, pełnego wielobarwnych kwiatów, kryła się wydeptana ścieżka. Szedł nią bardzo powoli. Zbierał myśli. Zastanawiał się co zrobić w tej trudnej i niezrozumiałej do końca dla niego sytuacji. Przystanął. Odwrócił się. Coś musnęło go po nodze. Uśmiechnął się lekko. Szelest. Stuk. Gałązki wysokich krzewów zruszyły się nagle. Postanowił ruszyć w kierunku tych osobliwych dźwięków. Skręcił w głąb ogrodu. Powoli stawały się to raz mocniejsze, nagłe, to ciche i dające wrażenie, że jakiś dziki zwierz czai się w gąszczu. Zaciekawiony, kroczył dalej. Czerwone plamy przeplatały się z jaskrawo zieloną barwą. Mieniły jak rubiny porozrzucane, niezdarnie ludzką ręką. Wziął głęboki oddech. Uniósł głowę do góry. Promienie słońca układały się promieniście na koronach drzew. Migotał jak poruszana delikatnymi podmuchami woda Bystrzycy, ukrytą wśród drzew. Pragnął tam wrócić. Wiązał z tym miejsc

Monochrom

Otworzył drzwi. Duszne powietrze uderzyło go w twarz. Krzyk, wrzawa, ktoś wepchnął go do środka. Potknął się. Przeprosił. Podniósł głowę do góry. Sztuczne słońce oślepiło go. Ktoś go szturchnął. Burknął. Ktoś z tłumu wszedł na bar. Tańczy. Tłum klaszcze. Barman śpiewa. Leje się piwo. Alkohol wylewa się na stoły. Tłum pchnął go do przodu jak wartka rzeka. Znajoma twarz podaje mu piwo. Płynie dalej. Czyjeś ręce klepaną go po plecach na powitanie. Przybywa gości. Jest coraz dalej. Jest coraz głośniej. Nagle łapie wolne krzesło. Wyrywa im się. Siada. Stawia kufel. Czas zwalnia. Patrzy przed siebie. Wielobarwne plamy, mieszają się. Jedna nakłada się na drugą. Wszystko migocze, drga, przemierza, nadaną mu przestrzeń jakby setki łódek uderzały na wodzie jedna o drugą. Gdzieś za sobą słyszy pourywane słowa. Zdania. Niezrozumiałe krzyki. Zamyka oczy. Widzi przed sobą czerń. Mrok. Zamyka oczy duszy... wsłuchuje się. Słyszy bicie swojego serca. Łyki piwa. Pojedyncze dźwięki muzyki. Melodię. Wo

Porcelanowa lalka

Chłód w pokoju wywoływał u niej gęsią skórkę. Spojrzała na stojącą nad nią półkę. Rząd porcelanowych lalek spoglądał na nią. Przeszywały ją tym swoim zimnym spojrzeniem. Tak jakby już samym swym wzrokiem chciały ją skrzywdzić. Zrobiła krok do przodu. Weszła na łóżko. Mocno wyciągnęła ręce do góry. Ciemne włosy lalki łaskotały ją po dłoni. Wyciągnęła dłonie jeszcze raz. Delikatnie odłożyła drugą lalkę na wielkie łóżko. Dwie ulubione lalki. Pierwsza, najbardziej do niej podobna, miała jej kolor włosów. Odróżniało ją od niej tylko to, że miała lekko falowane włosy i niebieskie oczy. Wzięła je na kolana. Widziała ich ból. Ten niepokój i strach. I rodzącą się w nich przez to nienawiść. Gdyby mogły, wyładowałyby ją choćby i na niej. To na tą dorastającą dziewczynkę skierowały swoją złość. Spojrzała im w oczy. Długo i nieprzenikliwie patrzyła, wpatrywała się w nie. Gdzieś w niej tlił się zdroworozsądkowy strach, który odczuwa każdy człowiek, ale ona od dawna wiedziała, że to bez sensu. W p